Żal mi się ostatnio zrobiło, kiedy zdałem sobie sprawę, że fotografia nigdy nie dostanie Pokojowej Nagrody Nobla. Że łatwiej przyznać ją Lechowi Wałęsie albo Barackowi Obamie niż jej – niosącej dokumentalny obraz wojny, konfliktu i cierpień z całego świata. O takiej liczbie oczu i porównywalnym zakresie ogniskowych, obsługująca satelity CIA może sobie tylko pomarzyć. I Barack Oba ma też. Reporterzy śledzący najdrobniejszy ruch niszczycielskiej siły na usługach Zła są w każdym zakątku globu, zawsze w centrum wydarzeń. Niesieni powołaniem, na własnym ciele doświadczają niejednokrotnie tego samego odłamka bomby czy kuli z karabinu co ci, których próbuje się z premedytacją uśmiercić. Nie zamykają się w swoich ciepłych pokojach, o pokój walcząc świadectwem doświadczanego obrazu, a nie przyciskiem na tablicy rozdzielczej pocisku ziemia-ziemia. Oczywiście, z siłami Zła można zmagać się i na wózku inwalidzkim, w jasyrze, z opaską na oczach i z przystawioną do skroni Lufą karabinu. Ale obraz ma siłę nieporównywalnie większą. I dlatego też, o ironio, pokojowego Nobla nigdy nie otrzyma. Bo zaprzęgnięta do służby w portalach internetowych, wielu gazetach codziennych i telewizji, pełni rolę służącej na garnuszku kolejnych obyczajowych aferek, krzewienia nienawiści i zawiści oraz straszenia chemicznymi chmurami zatruwającymi nasze organizmy. To życie podziemne fotografii. Druga strona medalu. Pan Hyde we własnej osobie.
A można żyć inaczej, chociażby na chwilę. I to nawet w dobie cyfryzacji życia, sfejsbukowania więzi społecznych i spętania produktami „wiodącej firmy”. Pamiętacie moment śmierci papieża-Polaka? Nasze małe światy wypełniły nagle obrazki pokoju, przebaczenia i współczucia. Większość z nas poczuła się czystsza, bardziej otwarta na drugiego człowieka i spokojniejsza. A wystarczyło, że Zło zeszło na chwilę z afiszy. Konflikty i ludzkie cierpienia trzeba oczywiście nagłaśniać i do tego fotografia wraz z pokrewnym jej filmem nadaje się najlepiej, ale każdemu z nas przydałby się niezardzewiały zawór bezpieczeństwa, dzięki któremu chociaż na parę dni można by uwolnić się od gubiącego psychikę natłoku informacji o handlowaniu zdjęciami piersi księżnej Kata albo skandalu z księdzem, który bitą śmietanę miast do miseczki na kolana nakładał.
A życie podziemne fotografii? Cóż, jest tak w nią wpisane, jak w działania pokojowe Baracka Obamy przypadkowe ofiary, a w Lecha Wałęsę — opowieści jego żony. Wszystko, jak ludzie, posiada swoje dwie strony. Ważne jest przy tym, by od czasu do czasu, jeśli szuka się tylko obrazów nieszczęścia i sposobu na wygranie reportażowych konkursów, w których one dominują, mieć siłę spojrzeć na jej radośniejszą stronę i zaprzyjaźnić się z nią. Bo szybko może się okazać, że aby wygrać World Press Photo, trzeba będzie odnaleźć szczęście tam, gdzie wcześniej sfotografowało się cierpienie.