Ostatnio opisywałem portret naturalny i pozowany. Tekst znajdziesz tutaj: klik. Pora na kolejne dwa – plenerowy i studyjny.
Gatunkowy podział portretu jest umowny, o czym już wspominałem. Został stworzony z potrzeby poskładania rzeczywistości oraz istniejącej wewnątrz systemu fotografii prasowej konieczności nazewnictwa zdjęć różniących się tematem i miejscem ich wykonania. Umowność tego podziału jest szczególnie widoczna w przypadku dziś omawianych odmian gatunku. Bo przecież plenerowy portret może być jednocześnie naturalnym albo reportażowym, a studyjny – pozowanym. Jeśli jednak oddzielić technikę wykonania fotografii od jej tematu stanie się jasne, że portrety: plenerowy i studyjny staną się niczym tancerze solowi proszeni tylko czasem do tańca towarzyskiego.
Portret plenerowy jest tym typem obrazowania człowieka, który hołubię. Lubię go robić, oglądać, przeżywać. Skupia w sobie bowiem najpiękniejsze na świecie światło – słoneczne oraz magię nieprzebranych tematów tła, które nie wyczerpują się, będąc jak nigdy nie nudzący się uśmiech Giocondy.
Światło w zewnętrzu przyprawia prawie zawsze o ból głowy. Jest piękne, ale nieprzejednane, a my – skutymi w kajdanki jego zakładnikami z małą spinką do włosów w kieszeni. Tą spinką jest technika, jaką się posługujemy oraz cierpliwość. Z jednej strony mamy do czynienia z nieobliczalną pogodą, gdzie, dajmy na to, słońce wypala nam fakturę twarzy, a z drugiej – ekrany rozpraszające zawieszone nad głową, by osłabić jego światło. W podorędziu mamy też cierpliwość czekania na choćby małą, białą chmurę działającą jak rozpraszacz. Wtedy to warunki do fotografii plenerowej są idealne – cienie zostają rozproszone, a elementy najjaśniejsze przyciemnione. W radzeniu sobie ze światłem zdają również doskonale egzamin takie narzędzia jak: blendy odbijające światło, odpowiedni pomiar światła (punktowy, centralnie ważony, matrycowy) oraz lampa błyskowa czy zmiana czasu ekspozycji.
Umiejętność posługiwania się światłem to nie wszystko. Każda fotografia posiada swój świat, który fotograf rysuje w kadrze, zapewniając mu później nieśmiertelność albo skazując na szybką śmierć. To temat zdjęcia. W portrecie jest nim zawsze twarz. Ale czy wystarczy ją sfotografować by stała się ciekawa? Co zrobić by obraz zmuszał do refleksji, zachwytu, podniecenia, drżenia rąk, by stał się nieśmiertelny?
Same rysy modelki nie są ostatecznością, jedynym całoliterowym alfabetem. Można zrobić zdjęcie na białym tle najpiękniejszej kobiecie i dla większości odbiorców pozostanie ono tylko kolejnym obrazem jej fizykalności, literą A, no najwyżej C. By zachwycić odbiorcę trzeba posiąść zdolność punktowania. Najprościej mówiąc to ukazanie czegoś ciekawego, zaskakującego, podniecającego i wyrazistego; czegoś, co tworzy fotografię i czyni ją wywierającą odcisk w pamięci odbiorcy. Czasem wystarczy do tego gest, spojrzenie, mimika, układ ciała modela albo oryginalny kadr, o który dziś już niestety trudno. Innym razem pomoże w tym miejsce, gdzie powstało zdjęcie.
Wybrać plener, czyli tło dla portretu nie jest łatwo. Przypomina to żmudną pracę fotografów pejzażystów, którzy miesiącami wyczekują odpowiedniej pory dnia, pogody w wypatrzonym miejscu, by stworzyć zapierający dech w piersiach obraz albo dramatyczny przypadek Adasia Miauczyńskiego, który jako drugi reżyser w „Nic śmiesznego” znalazł las…krzyży.
Są dwa zaobserwowane przeze mnie sposoby przykładania pleneru (tła) do fotografowanej osoby. Pierwszy z nich to balans.
Równowaga w przyrodzie istnieje, bądź przyroda dąży do równowagi nieprzerwanie od początku swego istnienia. W kadrze fotograficznym zbalansowanym zawarte muszą być wszystkie litery alfabetu – „pasować” musi drzewo, ulica, to samo z rzeką, strojem modelki, jej charakteryzacją czy ułożeniem ciała. Elementy muszą „rozmawiać ze sobą”, nie dążyć do konfrontacji, a jeśli jest ich sporo i o różnych rozmiarach – „akceptować” swoje położenie o mniejszym bądź większym znaczeniu dla obrazu. To do fotografa, rzecz jasna, należy dyrygowanie nimi, czyli ich rozmieszczenie, zawarcie w głębi ostrości albo wykluczenie ich poza nią. Przy tym nie można zapomnieć nigdy o elemencie najistotniejszym – osobie fotografowanej. Sam nie bagatelizuję nigdy znaczenia tła w portrecie, szczególnie tego plenerowego, ale to istota ludzka jest tu podmiotem i nic innego. Może być wielkości liścia ogromnego drzewa na tym samym zdjęciu, a i tak będzie Misiem przed Uszatkiem.
W jakim celu buduje się balans w kadrze? Otóż, tworzy się go po to, by uczynić oczom estetyczną ucztę obcowania z homeostazą. Każdy z nas – odbiorców szuka w życiu oparcia, stabilnych praw, niezmienności najważniejszych rzeczy. To samo może przedstawiać właśnie portret w plenerze: idealne ucieleśnienie ładu, współdziałania w oddziaływaniu, jak również naukowej, logicznej całości.
Lecz aby w fotografii, jak i w innej dziedzinie sztuki dokonywała się ewolucja, potrzebne jest przeciwieństwo, swoisty antybohater. W tym przypadku jest nim portret plenerowy zbudowany na planie opozycji.
Kilka lat temu szczególnie widoczną manierą było portretowanie modelek na tle rozlatujących się murów, ścian z graffiti, zamkniętych, ledwie ocalałych z nalotu złomiarzy fabryk czy kurników. Klasycznie piękne, wymuskane i wyekwipowane w ekskluzywne stroje oraz stylizacje stawały się małym uśmiechem na obrazie rozpaczy – zrujnowanych miejsc lub też takich, w których nie powinno ich w ogóle być. Ponieważ przypomina to sprawdzony schemat scenariusza osnutego na konflikcie, zestawienie dwóch różnych światów na fotografiach budzi emocje. I przynosi, jak filmowi, wymierne korzyści. Zestawienie elementów nieprzystających do siebie pobudza umysł do rozwiązywania problemów. Mózg uruchamia zupełnie inne obszary odczuwania niż w przypadku balansu na fotografii. Nie wpada w zachwyt albo kontemplację ale stara się zrozumieć „jak i dlaczego?”.
Przy potyczkach bardzo łatwo wywołać jednak wojnę. Elementy zdjęcia, jeśli nie przestrzegać naczelnego prawa o ważności osoby nad wszystkim pozostałym w kadrze, mogą zacząć konkurować ze sobą. Będzie to oznaczać ni mniej ni więcej tylko odejście od gatunku – portret stanie się zakładnikiem krajobrazu albo architektury.
W portrecie studyjnym sytuacja taka nie może mieć miejsca. Z prozaicznego powodu – zdjęcia są wykonywane w studiu, w ograniczonej przestrzeni. Żaden budynek ani ściana lasu nie zdetronizuje portretu.
Szczególnymi warunkami panującymi w studiu jest wielość źródeł światła, które możemy dowolnie zaprzęgać do pracy w oświetleniu osoby portretowanej. W plenerze ograniczani jesteśmy, o ile nie używamy dodatkowego oświetlenia, tylko światłem słonecznym. W krainie kartonowych teł świeci kilka, kilkanaście słońc. Ponieważ fotografia w swej istocie to światło, jego ilość to niewątpliwa zaleta w kreacji oświetleniowych tworów wyobraźni.
Portret w studiu zawsze jest sterylny. Dosłownie. Możesz przytachać do scenografii kilka krzaków, stos cegieł, cztery kangury i co tam jeszcze, a zdjęcia i tak wyglądać będą nienaturalnie. Ale to nie jest wada. Portret studyjny nie musi udawać plenerowego, bo i po co? Ma swój rytm, swoją dosłowność, swoje środki wyrazu.
W studiu modele grają. Rzecz jasna mogą to robić i w plenerze, ale tu po prostu to wypada. Ich naturalność gaszona jest jak wapno. Wystarczy im zajęcie miejsca przed lampami błyskowymi. Nawet jak ich nie ma, a jedynym oświetleniem jest światło naturalne, ta sytuacja „studiowania” ich fizyczności każe im grać. Poniekąd to zrozumiałe: małe przestrzenie sprzyjają wcielaniu się w role i dbaniu o swój wizerunek.
Dobrze wykonany portret studyjny to dbałość o trójwymiarowość twarzy i sylwetki. Wszak gdzie indziej można stworzyć tak doskonałe warunki do tego celu? Aby to zrobić nie należy szafować ilością świateł, a spróbować raczej z jednym czy dwoma niż z dziesiątką. Przy użyciu już jednej lampy można pięknie narysować kontur twarzy bądź sylwetki, rozłożyć światła i cienie w taki sposób, by wyłaniały się z mroku jak u Rembrandta.
A co z kadrem? Większość fotografii studyjnych portretowych osoby w pozycji stojącej bądź siedzącej jest skadrowana w pionie. Dzieje się tak dlatego, że w poziomie trudniej o wypełnienie obrazu. Dbając o mocne punkty i linie nie można pozwolić sobie na niewykorzystanie pozostałych jego części, czyli z reguły jednolitego tła. Jest to szczególnie dokuczliwe, gdy nie ma się pomysłu na jego wypełnienie. Zawężając kadr do pionu pozbywamy się problemu.
Każdy rodzaj portretu budzi techniczną gorączkę. Nawet u wielkich tego gatunku. Jednak nie technika, która zawsze jest w służbie fotografii, jest najważniejsza. Najistotniejszy jest temat, punkt. Dzięki niemu można sprowokować umysł odbiorcy do myślenia, ciarek na skórze albo niewytłumaczalnej chęci patrzenia na niego każdego dnia po przebudzeniu. Jeśli jednak w parze z magicznym magnesem idzie porażająca technika wykonania fotografii, nie istotne jest gdzie go wykonasz – czy będzie to spektakularny plener czy sterylne studio – na zawsze ty i twoja fotografia pozostaniecie nieśmiertelni. Jak zaklęci w portrecie psychologicznym ludzie. Ale o tym już następnym razem.
Paweł Staszak