Czy jedno światło w pejzażu jest lepsze od jego nieograniczonej ilości w studiu, co zabierać ze sobą na plenerową sesję aktu i dlaczego Polacy wolą akt w naturze od studyjnego. Rozmowa z Jackiem Jędrzejczakiem, fotografem aktu, właścicielem warszawskiej galerii Instytut 116.
Paweł Staszak: W uproszczeniu — fotograficy aktu dzielą się na tych, którzy robią zdjęcia w studiu oraz na tych, którzy zimują czekając cały rok na ciepły sezon w plenerze. Do jakich fotografów zaliczasz siebie?
Jacek Jędrzejczak: Zdecydowanie do grupy preferującej plener. Gdy nadchodzi wiosna i wiem, że zaraz otworzy się przede mną gigantyczne, dające tak wiele możliwości studio natury, czuję dreszcz emocji. Co roku niezmiennie jestem pełen oczekiwań. Mam swoje miejsca wokół Warszawy, pewne i ulubione. Zawsze mogę na nie liczyć i czerpię z tego pełnymi garściami. Gdy nadchodzi jesień wiem, że nadszedł czas, aby przeprosić „starego, rzadko odwiedzanego przyjaciela” — odtąd studio odwiedzam praktycznie codziennie. Nie odczuwam już jednak takiej ekscytacji. Zmiana pór roku jest świetnym pretekstem i źródłem inspiracji dla nowych tematów. Zresztą widać to również po Twoich fotografiach —w większości są robione w plenerze.
P.S.: Kiedyś robiłem zdjęcia tylko studyjne. Pamiętam jak kilka lat temu miałem poważną awarię i zgasło wszystko. Ponieważ miałem umówione zdjęcia, które nie mogły zostać przesunięte, musiałem poradzić sobie z tą sytuacją. Po raz pierwszy wtedy odsłoniłem wielkie okna znajdujące się naprzeciw planu. Studio zalało miękkie, rozproszone światło słońca. Od tamtej pory tylko ułamek procenta to fotografie tworzone przeze mnie przy użyciu lamp. A akt… Nie wyobrażam sobie fotografować ciała w studiu, choć myślę, że każdy sposób oświetlania ma swoje wady i zalety. Co jest Twoim zdaniem największą wadą, a co największą zaletą aktów powstałych w plenerze w porównaniu ze zdjęciami tworzonymi w studiu?
J.J.: W studiu można wszystko zaplanować, szczególnie pod względem technicznym. W plenerze do końca nie wiemy, co nas czeka, to wyprawa w nieznane. Zdarzało mi się wielokrotnie, że jadąc na sesję w plenerze, zmieniałem, wydawałoby się gotowy, temat zdjęć czy narzędzia ich wykonywania. Warto mieć w samochodzie pojemną skrzynię na aparaty, obiektywy i inne akcesoria. Nigdy nie wiadomo czy nie załamie się pogoda (a wraz z nią zasadniczy element, czyli światło), czy miejsce, które pamiętamy się nie zmieniło (kiedyś zastałem na moim znakomitym Leśnym planie ekipę drwali, którzy przez ostatni tydzień całko-wicie go zmienili) Nie wiadomo też, jak daleko musimy jechać i czy będzie to miało wpływ na samopoczucie członków ekipy… Zaletą studia jest przewidywalność, możliwość całkowite-go skupienia się na temacie, sterylnego wręcz odizolowania od zbędnych bodźców. Plener to przede wszystkim większa możliwość improwizacji, poddania się intuicji i —chyba najważniejsza cecha — element zaskoczenia. Może on działać inspirujące, dawać świetne rezultaty, ale też nierzadko zepsuć sesję. Samodzielne poszukiwanie miejsca, dobrych warunków świetlnych to bardzo emocjonująca część sesji w plenerze — zadanie i najprostsze, i najtrudniejsze. Wady mogą być zaletami i odwrotnie, wszystko zależy od osobowości i temperamentu fotografa.
P.S.: Jak sądzisz, skąd bierze się w fotografach potrzeba umiejscawiania roznegliżowanej modelki w środowisku zewnętrznym, naturalnym? Innymi słowy, co fotograf chce przez to osiągnąć?
J.J.: Hmm, to temat rzeka, otwierający wiele pytań. Sięgamy spraw elementarnych i to nie tylko wizualno-plastycznych, ale wręcz filozoficznych. To olbrzymia część historii malarstwa. Temat żywiołów nieprzewidywalnych, ciągle nieodgadnionych, zawsze był obecny także w mojej twórczości. Natura, tajemnica, sens, człowiek… Nagi, bezbronny, pierwotny, prawdziwy, piękny… Naga kobieta w naturze to temat klasyczny, nawet banalny, ale nieprzemijający. To chęć powrotu każdego z nas do natury. Współpraca z modelką w plenerze spełnia pierwotne marzenia twórców o swobodzie pracy z dala od szumu cywilizacji, umożliwia ekspresję i daje szansę wyeksponowania jedynej w swoim rodzaju relacji między fotografem i modelką.
P.S.: Dla mnie to ucieczka. Swego rodzaju podróż w nieznane. Improwizacja i zdanie się na przypadek jest w tej grze ważne, ale sądzę, że istotniejsze jest szukanie miejsc i najlepiej zrobić to wcześniej, by wiedzieć jaki typ modelki, o jakiej urodzie trzeba do tworzenia obrazu wykorzystać. Przecież wiadomo, że nie ma ciał idealnych do każdej sytuacji i każdego miejsca. Studio to nieskończone ustawianie źródeł światła, a zarazem kształtowa-nie światłocienia, dzięki któremu można swobodnie odkrywać i zakrywać wybrane fragmenty ciała. W plenerze nie jest już tak prosto. Masz jedno słońce.
J.J.: Ja to uwielbiam! Fascynują mnie ciągłe zagadki związane z korelacją między ekspozycją, ogniskową, głębią ostrości… Ilość rozwiązań w plenerze jest niebywała, nie sądzę, aby w studiu było ich więcej. Czasami w plenerze trafiam na układ światła, którego w studiu bym nie stworzył. Do tego dochodzi pora dnia — doświadczeni fotografowie wiedzą, że pewną tonalność świetlną można osiągnąć tylko wczesnym rankiem lub tuż przed zachodem słońca. Bardzo rzadko posiłkuję się w plenerze dodatkowymi „oświetlaczami” (flesze, blendy, itd.) To „jedno słońce” najczęściej mi wystarcza, buduje nastrój, swobodę i naturalny sposób zachowania. W swojej twórczości nigdy nie uciekałem od „cielesności” ciała —dla mnie ciekawe są wszelkie elementy i ślady wyjątkowości życia i doświadczeń, które nosi każdy z nas. Nie ukrywam tych elementów, nie chowam ich w cieniu — nierzadko to one budują kadry, wokół nich i na nich koncentruje się moja, a co za tym idzie również odbiorcy, uwaga. Plener jest trudniejszy, zmienny, trzeba więcej poszukiwać, przemieszczać się, być bardziej otwartym na zaskoczenie i różne pułapki. Jednak praca w świetle zastanym pozwala improwizować i daje mi najwięcej satysfakcji.
P.S.: Nie każdy to jednak lubi. Wielu fotografów chce mieć kontrolę nad wszystkim. Dlatego wyobraźmy sobie, że jesteś amatorem. Co zabierasz ze sobą w plener i co powinna zabrać modelka?
J.J.: Staż pracy nie ma wpływu na to, co zabieramy ze sobą w plener. Absolutne minimum zarówno profesjonalisty, jak i amatora to:
— najprostsza chociażby lustrzanka, dająca przez dowolny dobór obiektywów nieograniczone możliwości kształtowania kadru i jego estetyki poprzez głębię ostrości;
— zapasowe baterie i karty pamięci, o ile sprzęt takowych wymaga;
— dwa obiektywy: w miarę jasny, uniwersalny zoom oraz bardzo jasny, stałoogniskowy standard, np. 50 mm ze światłem f1.8;
— zależnie od zasobności portfela w miarę silny dedykowany flesz, lekki, ale stabilny statyw;
— napoje, w tym jeden gorący w termosie (pamiętam trudną sesję w bardzo upalny dzień, ale w zimnej rzece);
—okrycia dla modelki, aby mogła się błyskawicznie zasłonić (nieprzewidziani goście) lub ogrzać;
—jak największe blendy bądź płyty styropianu (bardzo tanie), od których można odbijać światło słoneczne lub sztuczne; tu przydaje się duży bagażnik w samochodzie; jeżeli nie mamy miejsca na styropian, należy rozważyć także kupno małego dyfuzora flesza, który zmiękczy zbyt agresywny błysk;
— środek przeciw komarom.
P.S.: Dodałbym do tego ręcznik, nawilżane chusteczki potrzebne do czyszczenia skóry, a jeśli chcesz uniknąć dłubaniny w Photoshopie i należysz do purystów obrazu — również wizażystkę. Jest o tyle ważna, że w wielu przypadkach, fotografując całe przecież ciało, dzięki niej można uniknąć niepotrzebnych refleksów, czyli przepaleń. O asystencie nie wspomnę— przecież Ktoś musi świecić blendą. Robi się z tego, jak widać, przedsięwzięcie rangi filmowej. Nie bez powodu wspomniałeś o kufrze ze sprzętem. To dźwigają ze sobą przede wszystkim zawodowcy, którzy utrzymują się z fotografii. Ponieważ plener to rozległe przestrzenie, lampy o jakiej mocy najlepiej wykorzystywać? I skąd, jeśli nie posiada się takiego sprzętu, je wziąć?
J.J.: Oczywiście plener może być przedsięwzięciem technologicznie rozbudowanym do granic możliwości, przypominającym, jak powiedziałeś, plan filmowy. Jednak to już zaawansowana fotografia, jeden kufer w jednym aucie nie wystarcza. Szczęśliwie, prostsze rozwiązanie też daje wiele satysfakcji. Jeżeli jesteśmy zdecydowani co, gdzie, kiedy i jak chcemy fotografować, możemy skorzystać z wypożyczalni, których jest coraz więcej i które proponują coraz bardziej przystępne ceny. Jednak podkreślam, nie technologia jest tu najważniejsza, a relacja między fotografem i postacią przed obiektywem. Istotna jest temperatura relacji między mną i osobami, z którymi współpracuję. Klimat sesji, komfort, zaufanie, wzajemne zrozumienie są absolutnie konieczne. Wtedy nawet niewygoda czy konflikt stają się sprzymierzeńcami końcowego sukcesu. Braku tego „ludzkiego” elementu nie zatuszuje najlepszy nawet sprzęt.
P.S.: Nigdy nie wspieram się w plenerze światłem sztucznym.
J.J.: Cała przyjemność fotografii aktu w plenerze tkwi w poszukiwaniu miejsc o optymalnej, najbardziej interesującej plastyczności oświetlenia zastanego. Jeżeli chodzi o dodatki moim maksimum, stosowanym w pracy w terenie, są najwyżej dwie płyty styropianowe odbijające światło i niewielki flesz z dyfuzorem. Rzadko po nie sięgam, przydają mi się w sytuacjach nietypowych czy eksperymentalnych. Wydaje mi się, że to wy-starczający zestaw elementów do wykonania spektakularnego aktu w plenerze. Najważniejszy jest pomysł, dostrzeżenie okazji i jej wykorzystanie.
P.S.: Czy sądzisz, że w polskiej świadomości natura odgrywa ważniejszą rolę niż studio? Władysław Pawelec, klasyk polskiego aktu, tworzył zdjęcia studyjne, niemalże akademickie, które jednak zostały wyparte — także w opinii odbiorców jego fotografii — przez późniejsze ujęcia plenerowe.
J.J.: Władysław Pawelec był w swoim czasie postacią wyjątkowa. Jego zdjęcia plenerowe, szczególnie ze słynnego cyklu Monika, wywołały w naszym kraju nie lada skandal. Były to pierwsze próby pokazania aktu artystycznego szerszej publiczności, jak na owe czasy w sposób bardzo odważny. Po okresie fascynacji
plenerem powrócił jednak do studia, gdzie do końca życia tworzył klasyczne, charakterystyczne dla siebie akty.
P.S.: Tylko dlatego, że był chory i choć pracował do ostatnich dni swojego życia, nie miał już sił na plenerową fotografię. Ple-ner to nie studio— tam trzeba czasem godzinami chodzić i szukać Kadru. Tylko dzięki temu utrzymuję jako taką formę swego ciała. Ale przerwałem Ci, wróćmy do polskiej świadomości…
J.J.: Na pewno romantyczna natura człowieka każe zachwycać się piękną kobietą w leśnej głuszy. Nie wydaje mi się jednak, aby wrażliwość fotograficzna związana z aktem była w jakikolwiek sposób powiązana z narodowością. Można oczywiście potraktować to z przymrużeniem oka, interpretując polskie gusta sarmackimi tradycjami czy arystokratycznymi tęsknota-mi. Ale jest to chyba podyktowane potrzebą kontaktu z naturą, poszukiwaniem piękna w rzeczach najprostszych, a zarazem najwspanialszych. Nie bez znaczenia jest tu także jeszcze jeden element — rosnąca świadomość ingerencji w obraz. Być może bardziej jesteśmy skłonni uwierzyć, że fotografia plenerowa jest tą „prawdziwą”, podczas gdy studyjną uznajemy raczej za „sztuczną” i „udawaną”.
Fanpage Instytutu 116 możesz znaleźć tutaj: klik
Paweł Staszak