Dziś będzie łagodnie.
Przyroda ocknęła się z letargu na dobre. Lustrzanki w plecakach, kompakty w torebkach a fotokomórki w kieszeniach. Ruszamy w objazdówkę po kraju. I znowu słowo “piękne” w swoich odmianach stanie na równi w liczbie wypowiedzeń ze słowem roku 2016— “pochylić się”. Piękne będzie jezioro usłane mgłą dymu z grilla. Piękny będzie wschód słońca nad morzem zakrzyczanym przez mewy i piękne pioruny walące w krzyż na Giewoncie. Nie ma co się dziwić, bo Polska jest piękna tak bardzo, że miliony naszych rodaków za granicą tęsknotą swą obdarzają nie swoje korzenie, a rzadkie, bo tylko polskie porosty, grzyby i śluzowce, o konikach i żubrach nie wspominając, a co dopiero o leśnych ostępach, kwitnących makami łąkach i wypełnionych po brzegi prawie ekologicznym jedzeniem polach. Bo do Polski przyjeżdża się jak do babci na daleką wieś. A już kiedy odkryto, że chlorofil budową chemiczną przypomina hemoglobinę, różniąc się od niej tylko atomem magnezu w miejsce atomu żelaza, śmiało można powiedzieć, że Polska jest wielkim, tętniącym życiem organizmem. Nacjonaliści posunęliby się dalej i określiliby ją wielowymiarowym krwiobiegiem Europy.
Bez roślin, wiadomo, nie byłoby zwierzęcego życia na Ziemi. Żadnego. Dlatego też dziwi mnie trochę ich zjadanie przez zaprzyjaźnionych fotografów, których obiektywy oblepione są jedynie pyłkami. Ostatecznie jestem w stanie zrozumieć opiekę nad nimi nazywaną najczęściej uprawą, kończącą się konsumpcją czy też nawet nagły początek ich końca, kiedy zrywa się co ładniejsze sztuki o poranku ku uciesze ukochanej. Ale nie przez ludzi robiących im zdjęcia! Przecież to tak jakby wybrać się do Białowieży, zobaczyć żywego żubra, a pięć minut później podjechać do pobliskiej restauracji i zjeść pierogi wypełnione jego mięsem. Tak zrobiłem trzy lata temu. Ludzie wymyślili diety oparte na roślinach. Ale czy istnieje taka, która ze sposobu odżywiania rośliny wyklucza? Nie słyszałem, Google też nie.
Rośliny są, podobnie jak zwierzęta, szalenie pożyteczne. To, że dzięki nim oddychamy, odżywiamy się, nawozimy ziemię i radujemy ukochane, to nic. Rośliny stoją w pierwszym szeregu na froncie walki z terroryzmem i obroną naszego życia. Zmodyfikowane genetycznie, w kontakcie z materiałami wybuchowymi zmieniają kolor. Stąd tylko krok do przyznania im praw wyborczych, a gdyby nie były wynalazkiem amerykańskich naukowców, dostałyby pewnie wizę szybciej niż my.
W Polsce relatywnie dobrze traktujemy zielonych przyjaciół. Stawiamy im odkąd pamiętam tabliczki na trawnikach, nie dusimy kocykami, jak to robią na Zachodzie, syntetyczna ochrona wciąż jest w granicach normy skażenia, a w polskich domach żyje więcej paprotek niż w erze mezofitycznej. Dlatego też nasze pejzaże wciąż doprowadzają do łez, wyprawa z dziewczyną do sklepu po bułki kończy się w pięknym, malinowym chruśniaku.
Paweł Staszak